Pokerzyści i frajerzy to wciągająca powieść o skrajnych emocjach i skrywanych namiętnościach, jakie w każdym z nas może rozbudzić gra w pokera. Książka została wyróżniona w konkursie Literacki Debiut roku 2012. To ciekawa, trzymająca w napięciu proza i lektura obowiązkowa dla każdego fana kasyn.
Franciszek Przeklasa, autor „Pokerzystów i frajerów” urodził się w 1943 roku w niemieckim Grossobringen. Ukończył Pedagogikę na Uniwersytecie Łódzkim, a burzliwe koleje losu zaprowadziły go do Białej Podlaskiej, gdzie zaczął pisać. Franciszek Przeklasa jest autorem tomiku wierzy „Nierówne bicie serca”. Nad „Pokerzystami i frajerami” pracował od 1984 do 2010 roku, czerpiąc inspirację z własnych doświadczeń z hazardem.
W wywiadzie dla VegasMaster Polska Franciszek Przeklasa opowiada o swojej powieści, doświadczeniach z pokerem, hazardzie w PRL i potrzebie zmian obecnych przepisów hazardowych.
VegasMaster: Skąd się wziął pomysł na tytuł książki „Pokerzyści i frajerzy”?
Franciszek Przeklasa: Gdy zacząłem pisać książkę w 1984 r. w Białej Podlaskiej (gdzie wtedy mieszkałem), nadałem jej roboczy tytuł „Pokerzyści”. Ostateczny tytuł „Pokerzyści i frajerzy” ustaliłem w 2010 roku, po analizie powieści i uświadomieniu sobie, że tak naprawdę jej bohaterami są pokerzyści i frajerzy, którym się wydaje, że mogą wygrać w pokera bez umiejętności i doświadczenia. Gdyby tak spojrzeć szerzej, to ludzie dzielą się na „pokerzystów” i „frajerów”. Pierwsi mają jasne cele w życiu, do których konsekwentnie zmierzają każdego dnia i popierają to planowym działaniem oraz ciągłą analizą popełnionych błędów, a „frajerzy” żyją z dnia na dzień złudnymi nadziejami i wiarą w to, że wszystko „jakoś” się ułoży.
VM: Zaczął Pan pisać książkę w 1984 roku, a skończył w 2010. Jak Pana zdaniem przez ten czas zmienił się hazard w Polsce?
F. P.: W pokera nauczyłem się grać w 1960 roku w Zgorzelcu. Wtedy, po „odwilży” 1956 roku można było grać w brydża. Idąc za modą, i ja nauczyłem się grać w brydża (prenumerowałem miesięcznik „Brydż”), i niejako przy okazji, pogrywaliśmy z kolegami od czasu do czasu w pokera. Była to ekscytująca i przyjemna rywalizacja w gronie kolegów za symboliczne stawki, w przerwach pomiędzy maratonami brydżowymi. Następnie zetknąłem się z pokerem w wojsku, gdy służyłem w Babich Dołach k/Gdyni. Była to jednostka lotnictwa wojskowego.
Dowódca mojej kompanii był zapalonym pokerzystą. Dwa razy w tygodniu przychodzili do niego piloci, którzy chętnie oddawali się temu hazardowi. Moim zadaniem było stanie na straży, aby ich nie zaskoczył oficer dyżurny (ponieważ gra w pokera była wtedy absolutnie zakazana), oraz zaopatrywałem ich w papierosy i napoje, po które biegałem do kasyna wojskowego. Wtedy dowiedziałem się, że mój dowódca odłożył sporą sumę na czarną godzinę oraz urządził mieszkanie sobie i córce za wygrane pieniądze w pokera.
Ponieważ piloci zarabiali bardzo dobrze, więc i stawki były wysokie. Pytałem swojego kapitana, dlaczego piloci grają w pokera? Odpowiadał: „Zamiłowanie do ryzyka oni mają w genach. Każdy lot to wielkie ryzyko. Dlatego gdy nie latają, to chętnie grają w pokera. Grają dla samej przyjemności.” Gdy nad ranem się rozchodzili, a kapitan uśmiechał się do mnie, to wiedziałem, że jest wygrany. Dawał mi wtedy suty napiwek za całonocne czuwanie i świat był wtedy piękny. Gorzej było, gdy przegrał. Ogłaszał alarm dla całej kompanii i pędzil wszystkich na zajęcia w terenie. W ten sposób odreagowywał przegraną.
Po powrocie z wojska musiałem się zająć rodziną i pracą. Zapomniałem o pokerze. Poker powrócił do mnie, gdy zamieszkałem w Białej Podlaskiej; zacząłem grać od 1979 roku z taksówkarzami, „badylarzami”, lekarzami. Takie wtedy było środowisko pokerzystów. Byli to ludzie, którzy dobrze zarabiali, ale chcieli mieć jeszcze więcej.
Ciągnęli również do tego grona różni cwaniacy i oszuści, którzy nabyli tych umiejętności w więzieniach. Wszedłem wtedy w to środowisko w Białej Podlaskiej, które obok Łukowa i Lublina było liczącym się na pokerowej mapie. To wtedy poznałem prawdziwych szulerów, którzy bezlitośnie ogrywali frajerów, do których i ja się zaliczałem.
Zacząłem mieć problemy z pokerem. Stawał się dla mnie zgubnym nałogiem, z którym nie mogłem sobie poradzić. Po wielu przegranych wiedziałem, że nie mam żadnych szans, ale jednak po każdej wypłacie ciąnęło mnie do nich, aby „się odegrać”. Dzisiaj dopiero wiem, jaki byłem naiwny i głupi. To był „brudny poker”, który opisałem w mojej książce „Pokerzyści i frajerzy”; ze znaczonymi kartami, lusterkami i kartami w rękawie. Byłem jedną z ofiar takiego pokera i prawdziwym frajerem.
W 1984 roku pojechałem do mojej Mamy ( która mieszkała wtedy w Legnicy) i przyznałem się do nałogu. Mamusia powiedziała tak: „Musisz synu poradzić sobie sam z tym problemem. Ja będę tylko modlić się za ciebie.” Przypomniała mi, że wraz z ojcem harowali, aby mnie wykształcić i jest jej przykro, że jestem taki nierozsądny i naiwny.
Wracając pociągiem z Legnicy do Białej Podlaskiej myślałem o swoim życiu. I patrząc na mijane krajobrazy zrozumiałem, że przegrywam nie tylko w pokera, ale też przegrywam życie. Po powrocie do domu stał się cud. Porzuciłem grę w pokera. Moja ówczesna partnerka życiowa zachęciła mnie, abym napisał książkę na ten temat. I tak w 1984 roku przystąpiłem do pisania „Pokerzystów”. W 1986 roku byłem na spotkaniu autorskim z Zygmuntem Wójcikiem - pisarzem i poetą. Po spotkaniu zaprosiłem go do domu na lampkę wina. Dałem mu do przeczytania rękopis „Pokerzystów”. Przeczytał fragment i powiedział: „Franciszek pisz! To jest ciekawe.” I tak zachęcony, pisałem dalej i wkładałem do szuflady.
W 2008 roku przeszedłem na emeryturę. Rękopis wyciągnąłem z szuflady, dokonałem trochę korekt i dałem do przeczytania żonie. Ocena była krótka: „Wciąga!” Następnie wysłałem do brata, który zadzwonił po kilku dniach i powiedział: ”Nie mogłem się oderwać. Bardzo ciekawa fabuła. Powinieneś to wydać.” Wtedy poprosiłem moją córkę Karolinę, aby zrobiła korektę książki. Córka dokonała korekty i powiedziała: „Tato, wysyłam książkę na konkurs literacki.” Jak powiedziała, tak zrobiła. I oto na wiosnę 2013 roku dostaję maila z informacją, że Komisja Opiniująca Literackiego Debiutu Roku 2012 wyróżniła książkę „Pokerzyści i frajerzy” i znalazła się ona wśród tytułów, które zasługują na to, aby opublikować je drukiem.
Byłem szczęśliwy. Musiałem jednak znaleźć sponsora, który pokryłby 50% kosztów druku. Po długiej analizie i recenzji książki, Skok Stefczyka zgodził się zostać sponsorem. W 2013 roku książka została wydana nakładem wydawnictwa Novae Res i obecnie jest w sprzedaży w wielu księgarniach i w Internecie.
VM: Jako tło akcji wybrał pan PRL. Swiat pokerzystów w książce przeplata się ze światem przestępczym, grają oni wyłącznie we własnym gronie, nigdy w kasynie. Czy hazard był w PRL legalny? Dlaczego właśnie ten okres stał się tłem dla akcji powieści?
F.P.: Akcja powieści „Pokerzyści i frajerzy” toczy się we Wrocławiu w czasach PRL-u i w dużej mierze opiera się na moich doświadczeniach z Białej Podlaskiej. Wrocław, jako miejsce akcji, wybrałem celowo, aby uniknąć niepotrzebnych skojarzeń. Proszę jednak zrozumieć, że nie jest to dosłowny pamiętnik. Osobiste doświadczenie jest tylko jednym z elementów budulca, który składa się na fabułę powieści.
Chciałem pokazać „brudny poker” z czasów PRL-u, aby uświadomić czytelnikom, do czego prowadzą „podziemne” rozgrywki, nieczyste karty, brak jasnych reguł. Obecne rozwiązania prawne przypominają te z czasów PRL-u i sprzyjają nielegalnemu hazardowi. Sprowadzając poker do podziemia, wyrządzają realną szkodę ludziom, którzy są narażeni na bezwzględne działania oszustów.
Alternatywą dla „brudnego pokera” jest zalegalizowanie gry w pokera, utworzenie klubów pokerowych z jasnym regulaminem, czystymi kartami i ochroną uczestników rozgrywek. Poker jest rodzajem hobby. Recz w tym, aby rozgrywki w pokera odbywały się w ludzkich warunkach.
Poker w PRL-u był zabroniony, ponieważ jest grą indywidualną. Wszystko, co nie było kolektywne, było zabronione. Poker był sposobem na to, by nie gardząc oszustwem, osiągnąć wyższość nad otaczającą ludzi szarością. Pokerzyści dbali o to, aby wyróżniać się również ubiorem i stylem życia (drogie dżinsy, koniaki, markowe papierosy). Pokerzysta był wtedy obiektem zazdrości nie tylko dla znajomych i kumpli, ale przede wszystkim dla kobiet. Wszyscy wiedzieli, że dobry pokerzysta równa się duże pieniądze. Pokerzysta, to był pan.
VM: W książce Marian, zawodowy pokerzysta, dzięki sile charakteru i dyscyplinie do końca unika kłopotów. Janusz pakuje się w kłopoty od razu, gdy zaczyna grać. Czy Pana zdaniem da się grać w pokera czerpiąc z tego przyjemność, bez popadania w kłopoty?
F.P.: Marian, jeden z bohaterów „Pokerzystów i frajerów” miał swojego prototypa; zawsze był elegancki, kulturalny i zdyscyplinowany. Gdy przyjeżdżał do Białej Podlaskiej, wszyscy chcieli z nim grać. Jednak to on stawiał warunki i wybierał partnerów do gry dyktując wysokie stawki. Kiedyś udało mi się z nim porozmawiać, i wtedy dowiedziałem się ile poświęca czasu na trening, by przygotować się do gry; praca nad sobą, dyscyplina i ciągłe podnoszenie umiejętności analitycznych były wtedy rzadkością. Marian wyprzedził swój czas.
Janusz natomiast „zachłysnął” się wygraną Mariana i pomyślał naiwnie, że jemu też się uda. Janusz to przykład idealnego frajera, który „myśli, że umie”, „liczy na szczęście” i „wierzy w ślepy los”. Marian wiedział, że aby wygrywać musi być lepszy od przeciwników, a Janusz wierzył, że aby wygrać wystarczy usiąść i grać. Uważam, że można grać w pokera i czerpać z tego przyjemność, jednak jak we wszystkim, tak i w pokerze należy zachować umiar.
Poker może być nawet zawodem, ale nie może wypełniać całego życia, bo wtedy mamy do czynienia z uzależnieniem, które jak każde inne uzależnienie jest chorobą. Traktując poker jako pracę nie można zapominać, że organizm potrzebuje wypoczynku i innych zajęć, które wypelniają życie. Każdy z nas ma do przejścia swoją drogę od narodzin do śmierci. Od nas w dużej mierze zależy jaka to będzie wędrówka.
V.M.: W styczniu tego roku Dominik Pańka, 22-letni Polak z Brześcia Kujawskiego wygrał międzynarodowy turniej pokera na Karaibach i nagrodę w wysokości 1,5 mln dolarów. Twierdzi, że jest to sport i gra umiejętności, która nie ma nic wspólnego z balangami i oszustwami. Co Pan o tym sądzi?
F.P.: Zgadzam się w pełni z Dominikiem Pańką, który jest dla mnie współczesnym Marianem z „Pokerzystów i frajerów”. Czytając wywiad z nim, zobaczyłem Polaka, z którego jestem dumny. Traktuje swój zawód odpowiedzialnie; panuje nad sobą i swoimi emocjami, stale podnosi umiejętności. Rozumie, że kluczem do wygrania jest strategia i wiedza o pokerze, a także forma fizyczna i psychiczna.
Cieszy mnie również, że potrafi dzielić swój czas na grę w pokera i na życie osobiste. Ma swój zawód, którym jest poker, ale nie jest uzależniony od tego zawodu. I o to chodzi w pokerze i w życiu. Dlatego zgadzam się z nim, że w Polsce są potrzebne zmiany ustawowe, które umożliwią grę w pokera i czerpanie z tej gry przyjemności.
Popieram w pełni powstanie i działalność grupy parlamentarnej, która zmierza do zalegalizowania gry w pokera w Polsce. Głupimi zakazami nigdy nie rozwiązano żadnego problemu.
V.M.: Czy sam grywa Pan w pokera albo inne gry kasynowe?
F.P.: Ostatni raz grałem w pokera w kasynie w 2006 roku. Dobrze mi szło. Zebrało się wokół mnie sporo kibiców. I szkoda, że nie odszedłem z wygraną od stołu. Na szczęście przegrałem małe pieniądze. Obecnie moim hobby jest pisanie i nie mam czasu na inne zajęcia. Właśnie przygotowuję do druku zbiór moich opowiadań. Jak tylko je wydam, powiadomię Pana. Serdecznie dziękuję za rozmowę i życzę Panu powodzenia.
Z pełną recenzją książki „Pokerzyści i frajerzy” można zapoznać się tutaj.